Wpadliśmy z jednej skrajności w drugą, jak gdyby nie istniało nic pomiędzy. Nie uważam, żeby bicie dzieci było konieczne (może w wyjątkowych przypadkach, gdy nic innego nie działa), ale teraz nauczyciel i dyrekcja szkoły są praktycznie ubezwłasnowolnione. Co z tego, że uczeń dostanie za skandaliczne zachowanie -20 punktów do jakiejś rubryki (nie wiem, czy tak jest we wszystkich szkołach), skoro nic sobie z tego nie robi, a nauczyciele rozkładają ręce, bo "co oni mogą?". Jak słyszę, w jaki sposób 13-15 latki zwracają się do nauczycieli, to mi się to w głowie nie mieści.